Na co się silić? Oczywiście na śmieszność.
Jestem kabareciarzem (Och, Tomek! Niemożliwe! Dawno nie wspominałeś.) więc teoretycznie mój blog powinien tryskać humorem i ociekać komedią. W każdym poście powinno się znajdować więcej żartów, niż właściciel ubojni świń ma skwarek w porannej jajecznicy. (Silenia się przykład numer jeden.) Czytając moje wypociny przez duże W ludzie powinni się tarzać ze śmiechu, tak jak ja to nieomal robię, kiedy wejdę na fanpage Make Life Harder. A czy się tarzają, czy parskają, czy też jedynie łapie ich przelotny chichot przypominający czkawkę, czy też po raz drugi jedynie milcząco brną przez tekst lub patrzą z zażenowaniem, jak ja na poczynania Dema3000, to tak naprawdę cholera ich wie…
Czasami ktoś cośtam wspomni, że się uśmiał i ubawił. Niestety te przypadki i opinie są równoważone przez komentarze z Wykopu i tym podobnych miejsc, informujące na przykład, że jeden czytelnik dopiero w połowie tekstu zorientował się, iż autor próbuje być śmieszny. Może to świadczyć o tym, że: a) autor (ja) próbował być śmieszny i mu nie wyszło, b) że czytelnik (jakiś fiut) jest tępy. Oczywiście internetowy savoir vivre nakazuje zakładać prawdziwość wersji pierwszej i jednocześnie kategorycznie zabrania obrażać negatywnego komentatora. (Silenia się przykład numer dwa.)
Czy powinienem przekładać podejście sowieckich przodowników pracy i innych stachanowców na komediopisanie bloga i starać się pobić liczbę żartów na stronę, wyznaczyć sobie zabójczą normę, według której odbiorca ma się śmiać co, dajmy na to, siedem słów, a później spróbować tę normę przekroczyć i doprowadzić do sytuacji, w której czytelnik śmieje się tak bardzo, ze już nie może i aż staje się, z tego śmiechu, smutny? (Silenia się przykład numer trzy.) Czy też powinienem całkowicie olać śmieszność i pisać jedynie, to na co mam ochotę, tworzyć własny klimat i w ten sposób zaryzykować, że prowadząc bloga będę całkowicie niezabawny i przez to mało wiarygodny jako kabareciarz?
Trzeba się zdecydować na tak zwaną drogę środka, czyli ominąć obydwie powyższe autostrady i iść na przełaj przez trawy i chaszcze pomiędzy nimi. Trzeba się zdecydować na podejście, które można opisać za pomocą neobudyjskiego koanu:
Bardzo się staraj jednocześnie mając wszystko w pompie.
Gdyby istniał termometr do mierzenia zawartość treści merytorycznej w poście, to w tym wpisie prawdopodobnie wskazałby -273,15 stopni Celcjusza. (Silenia się przykład numer cztery.) Pomimo tego domniemanego faktu pisząc posta bawiłem się wybornie.
Dzięki. KBG, studiowałem na Politechnice Krakowskiej, ale nie skończyłem.
jesteś cudownie pokręcony :) Przyznaj się czy to genetyczne czy nabyte ?
Mój ojciec też jest trochę zryty, ale wydaje mi się, że jednak w jakimś stopniu nabyte…
:) wow to gdzie Ty studiowałeś :) jesteś genialny :)
Jakiś pieprzony wirus mnie dopadł i nic nie zrozumiałem z tego tekstu, ale co mi tam, dam lajka za tą pompę.
Chodzi o to, że stara się być śmieszny i myśli, że nie jest śmieszny, a jest śmieszny. Śmiesznie.
Miło, że wytłumaczyłaś. Ja też tego potrzebowałem:)
Zawsze do usług :P
:D Wreszcie dobrze pośmiałam się dziś! :)