Zapytania o stand up na urodzinach są dosyć popularne. Dostaję jedno przynajmniej raz w miesiącu. Zazwyczaj jednak chodzi o urodziny ludzi a nie miejsc. A tym razem proszę bardzo zostałem zaproszony jako atrakcja na jubileusz pięciolecia istnienia (czasami ciężko znaleźć synonim do słowa „urodziny”) zakładu Kublin-Berendowicz w Warszawie.
Stand up u fryzjera
Także ten. Urodziny to dla mnie nie nowość. Za to pierwszy raz w życiu zagrałem u fryzjera. I szczerze mówiąc miałem pewne obawy. Na przykład, czy podczas mojego stand upu ludzie będą się strzyc… (Może to jest głupia myśl, ale cóż, nie będę ściemniał. Na imprezach firmowych należy spodziewać się właściwie wszystkiego.)
W życiu bym natomiast nie podejrzewał, że występem w tym konkretnym miejscu będę się chwalił. Delikatnie mówiąc, średnio się interesuję światem mody. Prywatnie najchętniej noszę czarne bluzy z kapturem. Co do fryzury, to raz w miesiącu jadę się na zero maszynką. I nie miałem bladego pojęcia, że salon Berendowicz-Kublin jest ekskluzywny. Właściciele czeszą gwiazdy i jak się okazało sami są takimi jakby gwiazdami.
Jak się grało u fryzjera?
W sumie to normalnie. Moim zdaniem normalnie. Nie było oczywiście sceny, ale też całą widownię stanowiło dwadzieścia kilka osób. Dodatkowy podest przy moim wzroście (195) byłby tutaj umiarkowanym absurdem. Goście się odrobinę kręcili, jak to bywa na imprezach firmowych, ale jednak się śmiali. I to jest najważniejsze :) Nie musiałem też walczyć z atmosferą, bo ta była od samego początku bardzo dobra.
Najwyraźniej pan Kublin i pani Berendowicz to dobrzy szefowie. Bo ich pracownicy byli wyluzowani i pozytywni. A to delikatnie mówiąc nie jest norma. Czasami wręcz widać, że ludzie siedzą na imprezie firmowej, bo im góra kazała.
I wszystko spoko, tylko jedną rzecz zwaliłem po całości. Nie zrobiłem sobie zdjęcia ani w trakcie występu ani nawet po nim. A salon Berendowicz-Kublin to takie miejsce, którym można szpanować. Poważnie, oni są jak Lewandowski w świecie fryzjerstwa.
I fakt, że mam w pompie piłkę nożną. A jednak, jak bym grał dla Lewandowskiego, to zdjęcie bym sobie z nim cyknął. A tutaj nic. Zmarnowana okazja. Miałem nawet pomysł – żeby poprosić pana Sławka Kublina o wspólną fotę. Ja na fotelu, on za mną. I oczywiście podpis: „Tnij pan na jajo panie Kublin”.
Myślę, że to zdjęcie mogłoby być zabawne :) Ale to tylko kwestia spekulacji, bo po występie nie chciałem przerywać bankietu i do powstania tego zdjęcia nie doprowadziłem :)