Kiedy jedziemy pociągiem, autobusem albo innym środkiem komunikacji publicznej jest umiarkowany luz. Kupię sobie jakąś niedorzecznie drogą kolę na dworcu kolejowym, albo gumowatą drożdżówkę owiniętą w celofan, ale to tyle. Natomiast trasa samochodem i regularne postoje na stacjach benzynowych zamieniają mnie w jakiegoś nienażartego potwora. Co przystanek wpieprzam zapiekanki albo hot-dogi, poprawiam batonikami, a na drogę biorę sobie jeszcze paluszki albo obrzydliwie ostre i podejrzanie zielone orzeszki z wazabii. Czytaj dalej „Pieprzony syndrom pieprzonej wycieczki szkolnej”