Literacka Masakra – 8 książek z czarnym humorem

Na tej liście zbieram książki, które ostatnio czytałem i które mnie rozbawiły.

Tak jakoś wyszło, że zazwyczaj nie są to pozycje jednoznacznie radosne. Dosyć często żarty w nich dotyczą cierpienia albo tego, że Amerykanie zbombardowali Drezno.

Jeśli szukacie zestawienia typu: „Pięć książek, które poprawią Ci humor”, możecie się lekko zawieść. Jeśli natomiast macie ochotę na czarny humor, to zapraszam do przejrzenia listy poniżej.

1. Kurt Vonnegut – „Rzeźnia numer 5”

Książka ma rzeźnię w nazwie i opowiada o bombardowaniu Drezna. W jego trakcie miasto zostało właściwie zmiecione z powierzchni Ziemi.

Zdarza się.

Jednocześnie jest to pozycja bardzo zabawna. Naszpikowana czarnym humorem i absurdem.

Czarny humor wynika oczywiście z wojennej scenerii. Absurd z faktu, że umysł głównego bohatera nieustannie przeskakuje w czasie i przestrzeni. Regularnie wędruje pomiędzy bezsensem drugiej wojny światowej a zoo na planecie Trafalmadoria (w którym nasz protagonista siedzi jako okaz).

Kurt Vonnegut w pełnej krasie.

„Ośmiu drezdeńczyków w ponurym nastroju zbliżało się do wagonów z jeńcami. Wiedzieli jak głupio i marnie wyglądają w roli żołnierzy. Jeden miał nawet protezę zamiast nogi i oprócz nabitego karabinu uzbrojony był także w laskę. Mimo to oczekiwano od nich, że zasłużą na posłuszeństwo i szacunek pewnych siebie i dyszących rządzą mordu amerykańskich olbrzymów, przybyłych prosto z frontowych jatek.

I wtedy ujrzeli zarośniętego Billy’ego Pilgrima w błękitnej todze i srebrnych butach, z rękami w mufce. Wyglądał co najmniej na sześćdziesiąt lat. Obok Billy’ego stał mały, porażony wścieklizną Paul Lazzaro ze złamaną ręką. Obok Lazzaro stał biedny stary nauczyciel szkoły średniej Edgar Derby, posępnie brzemienny Patriotyzmem, widmem starości i wyimaginowaną mądrością. I tak dalej. Ośmiu żałosnych drezdeńczyków upewniło się, że ta setka pokracznych istot to rzeczywiście amerykańscy żołnierze przybyli z frontu. Uśmiechnęli się, a później wybuchnęli śmiechem. Ich strach ulotnił się w momencie. Nie mieli już żadnych powodów do obaw. Ci ludzie byli jeszcze większymi pokrakami i ofermami od nich. Wszystko zmieniało się w operetkę.”

„Rzeźnia numer 5” momentami przypominała mi Szwejka w wariancie amerykańskim

Swoją drogą Vonnegut tworzył shared universe, zanim to było modne. Trafalmadoria i nieudany pisarz science-fiction Kilgore Trout to dwa z kilku powtarzających się w jego twórczości motywów. Możecie przeczytać jego dostępne na rynku książki i sprawdzić, czy uda Wam się odnaleźć wszystkie powiązania pomiędzy tytułami :)

2. Terry Pratchett – „Mort”

Terry Pratchett pojawia się nominalnie na każdej liście, która zbiera w jednym miejscu śmieszne książki. I moim zdaniem słusznie! Ten Brytyjczyk był mistrzem wymyślania absurdów.

W „Morcie” mamy do czynienia z taką oto sytuacją: Ojciec chce, żeby jego syn nauczył się jakiegoś pożytecznego zawodu. I w tym celu zabiera go na jarmark, na który przychodzą rzemieślnicy, aby szukać terminatorów.

Chłopca bierze do siebie gentleman, którego rzekomo wszyscy spotkamy w godzinie końca naszych dni. Śmierć, Mroczny Żniwiarz, koścista postać w czarnym płaszczu.

„ZAPROPONOWAŁEM CHŁOPCU POSADĘ, rzekł Śmierć. WIERZĘ, ŻE ZYSKA TO PAŃSKĄ APROBATĘ.

– Nie dosłyszałem, czym się zajmujecie – Lezek zwracał się do szkieletu w czarnym płaszczu, nie pokazując nawet śladu zdziwienia.

PRZEPROWADZAM DUSZE DO TAMTEGO ŚWIATA, wyjaśnił Śmierć.

– A tak. Rzeczywiście, powinienem się domyślić po ubraniu. Pożyteczna praca, stabilny rynek. Solidna firma?

OWSZEM, DZIAŁA JUŻ OD DOŚĆ DAWNA.

– Dobrze, bardzo dobrze. Nie sądziłem, wiecie, że Mort, trafi do takiego fachu, ale to uczciwa praca, uczciwa i zawsze potrzebna. Jak się nazywacie?

ŚMIERĆ.

– Tato… – zaczął Mort.

– Nie słyszałem o takiej firmie – przyznał Lezek – gdzie ma siedzibę?

OD NAJWIĘKSZYCH GŁĘBIN MORZA PO ZAWROTNE WYSOKOŚCI, GDZIE NAWET ORŁOM NIE WOLNO ZAPUKAĆ…”

3. Jacek Dehnel – „Ale z naszymi umarłymi”

Pod względem ocen ta książka nie wypada najlepiej (6.2 na Lubimy Czytać, 3.1 na stronie Empiku). Ale to moim zdaniem w ogóle nie oznacza, że jest zła.

Przypuszczam, że pozycja została rozjechana przez wściekłych Prawo-Polaków.

Już tłumaczę. Powieść opowiada o epidemii zombi, która rozpoczyna się w podkrakowskich Cikowicach. Truposze są nietypowi. Spokojni. No chyba, że zobaczą cudzoziemca. Wtedy gryzą i zamieniają go w kolejne polskie zombie. Ponadto na widok maryjki czy ołtarza umarlaki przyklękają i machinalnie wykonują znak krzyża przy dźwiękach nieartykułowanego mruczenia.

Jeśli ktoś na widok dewocjonaliów zachowuje się podobnie, mógł się obrazić.

Dodatkowo główni bohaterowie żyją w otwartym związku homoseksualnym. To prawdopodobnie też nie wzbudza sympatii u statystycznej, polskiej konserwy.

Najbardziej antypolska książka, jaką czytałem. Polecam.

„W polskich mediach wszystko to wyglądało nieco inaczej, zwłaszcza w mediach państwowych, które z zombie próbowały zrobić wielki sukces rządu. Uśmiechnięte prezenterki i prezenterzy deklamowali kawałki o wielkim sukcesie polskiej polityki turystycznej, a wtórował im rzecznik Krajowej Izby Turystyki (…), opowiadający, że do naszych pięknych gór i jezior, niepowtarzalnych w swojej urodzie i drogich sercu każdego Polaka, dołączyła oto atrakcja, jakiej nie ma nigdzie na świecie, „co klient zagraniczny docenia, on by tu przyjeżdżał, nie bacząc na koszty, nie bacząc na niewygody, a tym bardziej w obecnych komfortowych warunkach”. Ze wszystkich materiałów przebijała duma, duma, narodowa duma, że to fenomen wyłącznie polski, że zwłoki wychodzące z ziemi, tej ziemi, że oprócz Chopina, Kopernika i pierogów wreszcie jakiś nowy, rdzennie piastowski cud mamy, od filmowców tak czekany, od popkultur ogłoszony, od narodów upragniony, wieszczony przez hollywoodzką kinematografię i wysokonakładowe powieści, ukazujące się u nas wyłącznie jako przekłady, a tu proszę, proszę, jest zombie! Nasz ci on! Na całych psich szpaltach – my, na wszystkich kanałach – my, na białoczerwono -my, od Paris po London – my.”

4. Gabriel Garcia Marquez „Sto lat samotności”

No i już widzę oczami wyobraźni głosy oburzenia w komentarzach. Wielkie dzieło kolumbijskiego noblisty, a typ wrzuca je na jakąś tam listę zabawnych książek.

Bardzo mi przykro. Czytałem „Sto lat samotności” półtora raza i za obydwoma mnie bawiło.

Mało tego. Mam wrażenie, że tak miało być.

W pierwszych rozdziałach książki Macondo zostaje dotknięte epidemią bezsenności (z utratą pamięci jako skutkiem ubocznym). I w ramach szukania remedium Jose Arcadio Buendia (pierwszy) opisuje fiszkami wszystko łącznie z krową:

„To jest krowa, trzeba ją doić co rano, żeby dawała mleko, a mleko trzeba zagotować, potem zmieszać z kawą i zrobić kawę z mlekiem.”

Sorry, ale czegoś takiego nie pisze się, żeby wywołać efekt dramatyczny.

P.S. Powyżej wspomniałem, że czytałem półtora raza. No tak… Książka jest zabawna i pod wieloma względami wyjątkowa. Jednocześnie za drugim razem zaczęła mnie odrobinę nużyć.

5. Jerzy Kosiński – „Wystarczy być”

Tej powieści zarzucano, że jest plagiatem „Kariery Nikodema Dyzmy”, a na jej podstawie nakręcono komedię z Peterem Sellersem. Dodatkowo główny bohater kojarzy mi się z Forestem Gumpem (ale raczej tym książkowym).

Tak. To zdecydowanie jest zabawna książka.

Ale o czym opowiada? O Losie O’Grodnicku. Od dziecka mieszkał w domu zamożnego mężczyzny i opiekował się jego ogrodem (zaskoczenie). Świat zewnętrzny znał tylko z telewizji, ale nie stanowiło to dla niego problemu. Wszystko poza telewizorem i roślinami dosyć gruntownie go waliło.

Po nagłej śmierci gospodarza Los musi zmierzyć się z rzeczywistością. A nie. W sumie to za bardzo nie musi. Bo przypadek kieruje jego życiem w taki sposób, że wszystko wychodzi mu aż nazbyt dobrze. Ludzie biorą go za biznesmena i geniusza. Krótko mówiąc Los pnie się w górę jak jak fasola po żerdzi. I to porównanie nie jest tutaj przypadkowe. Bo na większość salonowych pytań Los odpowiada za pomocą nawiązań do ogrodów.

„- Panie O’Grodnick, czy lubi pan „Bajki” Kryłowa? Pytam dlatego, że w pana wypowiedziach jest coś z klimatu Kryłowa.

(…)

– Z klimatu Kryłowa? Doprawdy?

– Wiedziałem! Odgadłem! – zawołał niemal na cały głos Skrapinow – A więc zna pan Kryłowa!

Na chwilę zamilkł, po czym przemówił szybko w obcym języku. Słowa miały miękkie brzmienie, a twarz mówiącego przybrała jakby zwierzęcy wyraz. Los, do którego nikt nigdy nie zwracał się w obcym języku, podniósł brwi i zarechotał. Ambasador nie potrafił ukryć zdumienia.

– A jednak… a jednak! Nie pomyliłem się! Czytał pan Kryłowa w oryginale, prawda? Przyznam się panu, że od razu się domyśliłem. Z miejsca umiem rozpoznać człowieka wszechstronnie wykształconego.”

6. Evžen Boček – „Ostatnia Arystokratka”

Czesi są mistrzami humoru. Kręcą świetne komedie, piszą zabawne książki, a podczas rozmów przy piwie z przypadkowo napotkanymi Prażanami też można się nieźle pośmiać.

Dlatego na każdej tego typu liście musi znaleźć się przynajmniej jedna książka znad Wełtawy. Pomijam Haška, kiedyś dodam tutaj Hrabala. Na razie na listę trafia powieść współczesnego czeskiego pisarza.

„Ostatnia Arystokratka” Evžena Bočka często uchodzi za książkę lekką. I faktycznie nie znajdziemy w niej skomplikowanych dywagacji filozoficznych ani rozdzierających dylematów moralnych. Jednocześnie głównej bohaterce cały czas dzieje się krzywda.

Zazwyczaj emocjonalna. Jej rodzice są nieodpowiedzialnymi (i skrajnymi) debilami. Dziedziczą zamek w Czechach i przeprowadzają się na niego ze Stanów. Jedynym problemem jest fakt, że żyją w stanie permanentnego spłukania i absolutnie nie mają pieniędzy na utrzymanie tej zabytkowej kupy gruzu.

Podobne historie zostały już opowiedziane wiele razy. Jednocześnie tutaj wyczułem dużo świeżości (wynika ona pewnie z faktu, że autor świetnie zna temat – Boček jest kasztelanem na jednym z czeskich zamków).

„Na pochówek w rodzinnym grobowcu czeka na nas łącznie dwanaścioro Kostków z Kostki, którzy zmarli za granicą – urny z ich prochami zajmują prawie połowę biblioteczki. Za wyjątkiem psychopatów i seryjnych morderców jesteśmy prawdopodobnie jedynymi Amerykanami, którzy mają w mieszkaniu kolumbarium.

(…)

Z jakichś zagadkowych przyczyn transport nieboszczyka, mimo iż został skremowany , kosztuje więcej niż bilet lotniczy żywego pasażera.

Kiedy ojciec trochę się uspokoił, zadzwonił na lotnisko raz jeszcze i próbował wytargować przynajmniej zniżkę grupową. Pani z z firmy lotniczej najwyraźniej stwierdziła, że ma do czynienia z wariatem i groziła, że zadzwoni na policję. Ojciec znów się zdenerwował i powiedział, że za takie pieniądze można wynająć prom kosmiczny.

Pani powiedziała, żeby w takim razie zadzwonił na przylądek Canaveral i odłożyła słuchawkę.

Matka zaproponowała, żeby prochy wysłać w pudełku po dziesięciokilowym proszku do prania. Wydawało jej się, że to całkiem dobry pomysł, ale ojciec się nie zgodził. Ponoć nie możemy zsypać wszystkich Kostków razem. Zarówno dlatego, że niektórzy otwarcie się nienawidzili, jak i dlatego, że walizka z proszkiem do prania mogłaby się zgubić. „

7. Adam Kay – „Będzie bolało”

Polski system opieki zdrowotnej nie jest zbyt przyjazny – ani dla pacjentów ani dla lekarzy. Ci drudzy coraz częściej uciekają na Wyspy w poszukiwaniu stabilizacji, szacunku i oczywiście hajsu.

Jak się okazuje, życie lekarza w Anglii też nie jest jednak usłane różami. Adam Kay – były doktor – wprowadza nas tylnymi drzwiami do świata medycyny. Opowiada o niekończących się dyżurach, niedorzecznych wymaganiach ministerstwa zdrowia i oczywiście bzdurach, które wymyślają pacjenci.

P.S. Bohater leczy, a nie zabija, ale książka i tak miejscami jest bardziej krwawa niż filmy Tarantino.

„22 marca 2006, środa

Obchód oddziału o godzinie trzeciej w nocy. Pacjentka R.O. ma dwadzieścia pięć lat i jest w trzydziestym tygodniu pierwszej ciąży. Skarży się, że zauważyła wiele małych, bezbolesnych kropek na języku. Rozpoznanie: Kubki smakowe.”

8. Trevor Noah – „Nielegalny. Moje dzieciństwo w RPA”

Stand-uper opowiada o życiu w RPA końca ery apartheidu.

Pisze o segregacji, konfliktach rasowych i biednym życiu w dzielnicy, w której władzę sprawują ni to plemiona ni to gangi (Zulusi tworzą grupy przestępcze tylko z Zulusami i rządzą ulicami Joburga).

Trevor miał naprawdę przerąbane dzieciństwo. A jednocześnie potrafi z niego żartować. Godne to jest.

Momentami książkę czyta się jak spisany na papierze stand-up. Taki w starym dobrym, amerykańskim stylu. Pojawiają się wątki obrazoburcze i ateistyczne.

„- Tylko katolikom wolno jeść ciało Chrystusa i pić jego krew, tak?

– Tak.

– Ale Jezus nie był katolikiem.

– Nie.

– Jezus był Żydem.

– No tak.

– Czyli gdyby Jezus Chrystus wszedł teraz do kościoła, odmówiono by mu ciała i krwi Chrystusa?

Więcej na temat Trevora i jego książki możecie przeczytać poniżej.

Jeden komentarz do “Literacka Masakra – 8 książek z czarnym humorem”

Leave a Reply

Sprawdź ofertę występu z żartami na temat branży. Stand-up na imprezę firmową