Wczoraj czekałem sobie na regionalnym dworcu autobusowym w Krakowie. Ponieważ panował tam taki sam porządek, jak we wszystkich tego typu przybytkach, trwałem zawieszony w próżni pomiędzy jednym busem, który pojechał za moimi plecami, a drugim, który podobno dopiero miał się zjawić. Kiedy dla zabicia czasu czytałem książkę, zagadnęła mnie pewna pani. Wyglądała na Japonkę i jak na obywatelkę kraju kwitnącej wiśni podejrzanie dobrze mówiła po angielsku. Miała na pewno więcej niż pięćdziesiąt lat, ale dokładnie nie jestem w stanie oszacować jej wieku. Nie potrafię powiedzieć, czy liczyła sobie wiosen sześćdziesiąt czy sto. Przytoczę naszą rozmowę, swoje kwestie utwardzając, aby podkreślić mój akcent rodem z Transylwanii, a wypowiedzi azjatyckiej damy oznaczając zgłoskami miękkim.
– Hiellow, are you poliśh? – zapytała dama.
– Yes. And wherre do you come frrom? Dżapan?
– Niow. I’m ćhianese but I can śpeak japaneśe alśo. How oild are you?
– I am thirdy yearrs old.
– Śo, I couil bee your gjandmother. Do you want a hugh?
– No.
– Do you live faj fjom here? Can I uśe a śhower at your plaće?
Prośba starszej Azjatki o umycie się u mnie w mieszkaniu tak mnie poruszyła, że sobie poszedłem. Mój autobus wkrótce przyjechał i szczęśliwie, pomijając zaginiony portfel, dojechałem do celu.
Przypomina mi się druga historia, która przydarzyła mi się w tym samym miejscu, ale zupełnie innym czasie.
Jakieś dwa lata temu jechałem do rodziców na święta. Jak pewnie wszyscy wiedzą przed Bożym Narodzeniem z domu wyłażą najrozmaitsze indywidua, które przez pozostałą część roku siedzą w domu. Właśnie takie stworzenie stało przede mną w kolejce do małego, obskurnego busa ruszającego na trasę Kraków- Kielce. Była to paniusia po pięćdziesiątce ubrana co najmniej tak, jakby stojący przed nią stary żuk był prywatnym samolotem czarterowym na Wyspy Kanaryjskie. Futro z białych norek, czy tam czegoś, wielka biała czapa przywodząca na myśl Kmicica i torebka z krokodyla. Obrazka dopełniała ogromna torba podróżna. Pani wykłócała się z kierowcą:
– Żądam, aby moja walizka została załadowana do luku i pragnę otrzymać pokwitowanie przekazania bagażu.
– Ale my tego nie praktykujemy. To jest szesnastoosobowy bus…
– Ja już rozmawiałam z naczelnikiem PKS’u i on mi zagwarantował, że dostanę dokument potwierdzający, że pan jest odpowiedzialny za mój bagaż.
– Ale to jest mój prywatny samochód. Naczelnik PKS’u nie ma z nim nic wspólnego. Czy w tej walizce jest coś cennego?
– Wszystko, co znajduje się w tej walizce jest bezcenne.
Ostatecznie kierowca wysiadał na każdym przystanku i sprawdzał, czy nikt nie pędzluje bezcennej walizy (miałem ochotę ją choćby zarysować z przekory.) Natomiast paniusia całą drogę nie zdjęła swoich norek ani czapy Kmicica.
Znaczy, ta Azjatka Cię oskubała z portfela, czy onże zaginął „na sposób miejscowy”? Czy też może, jak to dziś udowodniłem w innym miejscu takze, nie kumam bazy?
Portfel, pomimo że jest ważniejszy życiowo, jest mało istotny w tym poście. Teraz widzę, że niepotrzebnie o nim tutaj wspomniałem. Jego zaginięcie na bank nie miało nic wspólnego z Azjatką.