Występuję na imprezach firmowych od kilkunastu lat. Trochę się więc najeździłem po hotelach. Widziałem Gołębiewskie, Sabały i Cristal Mountainy.
A jednocześnie muszę powiedzieć, że Arłamów zrobił na mnie wrażenie. Nie będę się porywał na górnolotne stwierdzenia, że jest to najlepszy hotel w Polsce. Już nawet sam fakt, że jego włodarze lali ścieki do parku narodowego mocno ich w wyścigu do tego miana dyskwalifikuje.
Jednak rozmach, powierzchnia, położenie i ilość atrakcji. To wszystko jest naprawdę imponujące…
1. Arłamów jest naprawdę u diabła w d…
Czasami ludzie dla uproszczenia mówią, że Arłamów leży w Ustrzykach. Cóż. Nie leży. Z tego co się orientuję, kwalifikuje się jako osobna miejscowość.
Żeby się do niego dostać, trzeba jechać trzydzieści minut samochodem przez bieszczadzkie ostępy. Ostatni autobus dojeżdża bodajże siedem kilometrów stąd i nie kursuje jakoś szczególnie często.
Także tutaj nie ma szybkiego wyskakiwania do sklepu, żeby coś dokupić. Jak nie kupiliście w mieście, to już tego nie macie i mieć nie będziecie.
Bo Arłamów ma owszem wszystko – od lotniska po stadninę, ale Żabki to akurat na jego terenie nie widziałem ;)

2. Położenie naprawdę robi wrażenie
Hotel Arłamów leży na wzgórzu. Dookoła nie ma nic oprócz lasów i innych gór. Nie zagwarantuję, że z każdego okna będziecie mieli widok na Bieszczady, ale szansa jest ogromna.
Do tego krajobrazy można podziwiać z części restauracyjnych tarasów oraz z zewnętrznej części SPA.
I wiem, że to dziwne wyróżnienie. Ale w kategorii WIDOK Z JAKUZZI Arłamów zdecydowanie wygrywa.

3. Teren wydaje się nie kończyć
Mój pokój miał numer typu 1035. I oczywiście jedynka oznacza numer piętra a nie rzeczywistą liczbę pokoi. I tak są ich tutaj jednak setki.
Dookoła jest teren naprawdę pokaźny, a z tego co zrozumiałem, za płotem roztaczają się jeszcze kolejne atrakcje powiązane z Arłamowem.
Panie z firmy, dla której występowałem, mówiły, że do najdalszej atrakcji – strzelnicy – musiały pojechać melexem.
4. Ilość atrakcji tak raczej na wypasie
Kiedy wracałem sobie z porannego spaceru, drogę przebiegło mi stado koni. Nie wiem, ile ich było, ale na pewno powyżej dziesięciu.
Do tego pole golfowe, wyciągi narciarskie i wymieniona powyżej strzelnica.
SPA jest duże, a możliwości spacerowe jeszcze większe. Zaraz za płotem zaczyna się na przykład ścieżka edukacyjna powiązana z Łukasiewiczem i jego eksperymentami z ropą naftową.
Obiekt ma też własnych animatorów do wielu aktywności, co delikatnie mówiąc nie jest w polskich hotelach standardem.
5. Gastronomia, gastronomia i jeszcze raz gastronomia
Restauracji jest kilka, a jedna z nich zajmuje pokaźną arenę (chyba odbywają się tutaj walki bokserskie).
Inna, o czym już wspominałem wcześniej, ma taras z niewiarygodnym widokiem (nawiasem mówiąc w tej sprawdzałem ceny i było drogo, ale nie aż tak drogo, jak mogłoby być w hotelu na szczycie góry w Bieszczadach ;)
No i muszę powiedzieć, że śniadanie mnie zmiotło. Zachowywałem się na nim, jak kilkanaście lat temu, kiedy widziałem hotelowe bufety po raz pierwszy.
Niestety nie mogłem przestać jeść i wbrew wszelkiemu rozsądkowi, próbowałem spróbować wszystkiego. Z ciekawych rzeczy na śniadaniu były między innymi:
- omlety, jajka sadzone i inne dobra smażone na zamówienie na naszych oczach (ale stara dobra hotelowa jajówa w bemarze też stała)
- zawrotny wybór serów – w tym, jeśli mnie pamięć nie myli korycińskie
- nerkowce (jak często wam się zdarza, żeby nerkowce były w opcji eat as much as you want? Bo mi rzadko.)
- pokaźna sekcja produktów wege

6. Ciekawa historia
W komunizmie Arłamowa nie było na mapach i ogólnie to oficjalnie zaczął istnieć po 1990. Regularnie chlali tutaj wódę partyjni oficjele, a parę razy na polowanie podobno przyjechał Josif Broz Tito.
Ale tak, wiem. To tak naprawdę interesuje wyłącznie takich nerdów jak ja.

Podsumowanie – czy warto przyjechać do Arłamowa?
Powiem tak. Na bank warto zorganizować tu imprezę firmową. Ilość atrakcji zdecydowanie ułatwia uzyskanie enigmatycznego, a tak często poszukiwanego efektu WOW!
Pobyt w hotelu zdecydowanie mi się podobał (co widać powyżej). Częściowo jednak składa się na to fakt, że moi zleceniodawcy opłacili mi pobyt i wyżywienie.
Sam z siebie, raczej bym nie wydał 600 złotych od osoby za noc. A już na pewno nie za hotel, który nie ma Żabki za rogiem.